Do niedawna byłam przekonana, że moje serce należy do Skandynawii. Moje umiłowanie do bieli, funkcjonalności i minimalistycznych wnętrz sprawiało, że myśl o zmianie tego stylu wydawała się wręcz niemożliwa.
Wakacje miałam okazję zakończyć w Norwegii, gdzie jesień była już widoczna wśród spadających liści, chłodu i wzburzonego morza. Opatulona ciepłym swetrem, przechadzałam się pustymi ulicami nadmorskiego miasteczka. Przyglądałam się okolicznym domostwom i uderzyła mnie jedna myśl.
Tak, Skandynawia to funkcjonalność, to minimalizm, ale bardzo ciepły. To brak centralnego oświetlenia w pomieszczeniach. To kilkanaście lampek, lampionów i świec w oknach, czy na stolikach. To półmrok panujący w salonach, to cienie krzątających się domowników. Wtedy pomyślałam, że tak właśnie wygląda hygge. Czemu piszę o hygge, skoro miało być boho?